Różowy świt powitał lekko zziębniętą młodzież oczekującą pod szkołą na autokar, który miał ją zawieźć na niezapomnianą wyprawę do Świeradowa Zdrój. Podróż przebiegała spokojne, złote drzewa kłaniały się zachwyconym ich jesiennym wyglądem turystom. W pewnej chwili, w oddali, przez drogę przebiegł biały jeleń. Wow! Ale ekstra! Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że ta kopytna anomalia może przynieść pecha. Było pięknie, cudowna pogoda, radosny nastrój i taka dobrana ekipa. Do czasu….
Zaraz za dawnym miastem wojewódzkim (zagadka geograficzna…) na horyzoncie pojawiły się ciężkie, granatowe chmury, natomiast tuż przed Świeradowem siąpić zaczął drobny kapuśniaczek. Po dodarciu na miejsce okazało się, że do samej instalacji trzeba dotrzeć na własnych nogach. Mżawka w tym czasie przemieniła się w jednolity deszcz i skulona gromadka, chowając się pod parasolami lub kapturami (uparciuchy wołały z odkrytym licem), poczęła wdrapywać się stromą uliczką do celu. Po głowach lały się strugi deszczu, po plecach, w bliżej nieokreślone miejsce, spływał pot.
Nareszcie piechurzy dotarli do SKY WOLK, a ich oczom ukazał się niewielki domek z napisem WC. Hura. Wspinaczka przebiegała wprawdzie zalesionym terenem, jednak nawet męska część grupy wolała nie ryzykować skokiem w bok. Lepiej jak nic nie kapie na odkryte części delikatnego ciała. Kilka chwil zajęło odstanie w dłuuuugiej kolejce, ale było warto.
A potem w górę!
Deszcz nie przestał padać, za to dołączył silny, porywisty wiatr, który wyrywał z rąk parasolki, wywracał je na drugą stronę, a kaptury zwiewał z głów. Instalacja okazała się bardzo przyjemną ścieżką. Równą i niemeczącą. Pomijając warunki pogodowe, spacer dawał wiele radości. A jakie widoki! Niespodziewanie szybko wszyscy dotarli na szczyt, a tam….. PRZESTAŁO PADAĆ! Pewnie chmura została na dole. Wiatr nadal wiał okrutnie. Strach było robić zdjęcie, bo istniało ryzyko, że będzie ono ostatnim, a potem to już fruuuuu. Papa komóreczko.
Ale było warto. Adrenalina gotowała krew w żyłach. Pod stopami 60 metrów przestrzeni, wierzchołki kolorowych drzew i tylko pozornie wytrzymała siatka. Ale kto ją tam wie… Nie wszyscy podjęli ryzyko przebieżki po napiętych, stalowych linach. Uf… Ale się działo. Nikt nie czuł zimna… Oj, było gorąco.
Schodzenie było łatwiejsze. Nie dla wszystkich. Ale jak ktoś chce całować ziemię, po której stąpa, to niech nie twierdzi, że się potknął.
W końcu, w autokarze, można było zdjąć przemoczone okrycie wierzchnie i udać się w podróż powrotną. A z każdym kilometrem zanikały chmury i tuż przed byłym miastem wojewódzkim (zagadka geograficzna) wyjrzało słońce. A niech by ten albinos przebiegł drogę innej wycieczce. Ech…
Agata Niewierska